piątek, 3 października 2014

Wracam do życia

Mój czas na rodzicielskim powolutku dobiega końca (został tydzień).

Urlop uważam za wykorzystany całkiem dobrze. Sporo nauczyłem się o sobie i grzdylach (wiem na przykład jak wyprowadzać 2 dzieci z domu w czasie poniżej 15 minut:). Myślę, że załapałem z nimi całkiem niezły kontakt. Z perspektywy czasu widzę, że urlop to była naprawdę fajna przygoda. Przekonałem się jaki to ciężko-lekki (pod różnymi względami) kawałek chleba to całe zajmowanie się dzidziunami. I tak w sumie to nie był do końca urlop - to było bardziej zadanie z dziedziny ćwiczeń na koncentrację, logistykę i wzmacnianie sił spokoju. Generalnie było, jest i będzie fajnie.

Co do czasu po.

Na dzień dzisiejszy układ jest taki, że Janka i Tymek trafiają do żłobka. Niestety z racji mojego dojeżdżania do pracy Janeczka będzie musiała się przyzwyczaić do trafiania do żłobka w okolicach godziny 6.30 i do odbierania przez dziadka w okolicach godziny 15-16. Nie jest to układ, który mi się podoba, ale niestety w chwili obecnej nie ma innego. Tymek ma ciutkę lepiej, bo jego żłobek jest niedaleko więc mama może go z rana zaprowadzić a po południem odebrać. No i mój czas spędzany z dziećmi zostanie drastycznie okrojony do jakichś 2-3h  dziennie (czyli wracamy do statystycznego czasu spędzania dziecka z ojcem), niestety dodatkowo jak zapewne wiecie (albo nie) wieczorkiem dzidziuny zmęczone po całym dniu zdarzają się być raczej marudne, więc przy Jance trafiałem zawsze na czas płaczu i jęków niż uśmiechu i radości.

Ale dość użalania się. Trzeba założyć, że będzie dobrze.

Z innej beczki:
Mogłoby się wydawać, że jak Tymek i Janka są w głównej mierze w żłobku to mam trochę więcej czasu dla siebie. Jednakże zgodnie ze starym przysłowiem, że żony nie lubią kiedy mężowie nic nie robią dostałem wykaz od żony zaległych prac porządkowo-budowalnych, które trzeba spełnić do czasu mojego powrotu do bycia korpo-szczurem (w moim przypadku bycia szczurkiem muzealnym :). Wiecie te wszystkie prace w typie "Jak facet mówi, że zrobi to zrobi i nie trzeba mu o tym przypominać co pół roku" :). Czyli żona zadbała o to, żebym się nie nudził. Po południami zaś (kiedy zwykle przekazywałem dzieciaki żonie coby ździebko odpocząć) znajdujemy czas na drobne przyjemności jak wspólny spacer czy zabawa.

P.S. Powyższa notka wcale nie oznacza, że przestaję pisać.
P.S.2 W Gazecie Wyborczej napisali, że takich jak ja w Polsce jest raptem 2 tysiące (ale kto by tam tej gazecie wierzył :)

poniedziałek, 8 września 2014

Początki żłobka

Ależ ten czas leci (jak moja Mama powiedziała, że czas przy dzieciach przyśpiesza jakieś10 razy to nie wierzyłem )

Janka właśnie zaczyna właśnie okres przystosowawczy w żłobku.
Znam pogląd, że żłobki to zwykła przechowalnia dzieciaków, ale się z nim nie zgadzam, bo jak na razie progenitura sprawia wrażenie bardzo zadowolonej.
Radzi sobie całkiem świetnie. Płacze a raczej jest niespokojna tylko na początku (jakieś 2 minuty według słów Pań Żłobianek) potem jest już lepiej. Dalszy protest następuje, gdy Tata zabiera od super świetnej zabawy. Panie twierdzą, również, że Janeczka ma tzw. słuch wybiórczy - czyli jak coś ma dostać to owszem nawet z drugiego pokoju usłyszy natomiast duże "zakłócenia na linii" następują, gdy córuś ma coś posprzątać. Moja Mama dowiedziawszy się o tym fakcie stwierdziła, że "niedaleko pada jabłko od jabłoni". Zupełnie nie rozumiem o co jej chodzi :)
Tymek również zaczął swój okres przygotowawczy. Na razie tylko pół godziny ale też radzi sobie całkiem nieźle. W sumie to o młodego trochę się bardziej boję, bo Janka zostawała z opiekunkami a Tymek wcześniej nie, więc dla niego może to być spory szok.

Oddając młodą do żłobka uświadomiłem sobie, że zaczyna się dla niej nowy etap życia. Taki w którym częściej będzie zostawiona sama i sama w dużej mierze będzie decydować o sobie (wiem ,wiem odważne słowa jak na 2-latkę ale z czasem ta ilość decyzji o sobie będzie rosnąć).
Chyba po prostu poczułem pierwsze oznaki,że dziecko mi rośnie i nie jest już słodkim bobasem zależnym w całości od swoich rodziców. Tak realnie poczułem, że to mały człowieczek ze swoją własną wolą i rozumkiem. I choć wiem, że nadal jeszcze przez co najmniej 18 lat będzie mniejszym lub większym stopniu zależna to jednak świadomość że "coś się kończy coś się zaczyna" jest dla mnie ciekawym i zupełnie nowym doświadczeniem.

czwartek, 14 sierpnia 2014

Pocztówki cz. 5

"Wyprowadzanie dzieci jest jak pasienie owiec - nie muszą być blisko byle by szły w dobrym kierunku"

Ojciec na rodzicielskim :)

###

Poszliśmy na plac zabaw, taki z drewnianym zamkiem. Wchodzimy, na oko jakieś 6 babć siedzących na ławeczkach wokół piaskownicy plus wnuczęta grzecznie bawiące się w tejże. Niestety ku zgrozie babć Janka zupełnie nie interesowała się piaskownicą. Szybko zaczęła wspinać się po zamku. Inne dzieciaki jak tylko to zobaczyły rzuciły zabawę w piaskownicy i też chciały tam pobiec. Na szczęście babcie w porę spacyfikowały młodzieńcze zapędy mówiąc "To nie jest zabawa dla 3-latków". I tutaj Tata ujawnił swoją drobną złośliwość wołając do Janki "Ej dwulatku chodź tu". Jak tylko dzieciaki z piaskownicy usłyszały ten tekst nic już je nie powstrzymało, by pobiec w kierunku upragnionej zabawy. Oczywiście babcie musiały porzucić swoje jeszcze cieplutkie miejsca na ławkach, a Tata gdyby mógł padłby po sześciokroć trupem.

###

Tymek od jakiegoś czasu naśladuje dźwięk motorku (kto słyszał ten wie). Jance włączyła się siostrzana miłość i próbuje się pobawić z Tymkiem. Brat zupełnie nie zwraca uwagi na siostrę, bawi się sam. W końcu Janka w przypływie desperacji zaczyna naśladować odgłos, jaki najczęściej słyszy od brata, czyli motorku. Tymek drgnął słysząc znajome dźwięki i w końcu zauważa siostrę po czym oboje zaczynają się gonić.

###

Kolejny plac zabaw. 3 Mamy i ich grzecznie bawiące się pociechy. Nagle ichnie progenitury skierowały swoją uwagę na piaskownicę i radośnie zaczęły biec w tamtą stronę. Ze strony Mam odezwały się głosy coś w stylu "Jasiu, Stasiu, Aniu poczekajcie". Po czym każda z mam wyciągnęła miniaturowe siedziska (takie mini materacyki) i pięknie położyła w piaskownicy zasłaniając jej większą część. Pewnie Mamy, jak były małe to tego mitycznego Wilka dostały.

###

Przyszedł Pan Poczta w czasie, gdy dzieci zasypiały. Pan Poczta nagle wychyla się z zza moich pleców i rzuca "Ładna maska w drzwiach". Szybkie spojrzenie za siebie i równie szybka odpowiedź "To nie maska to dziecko". Okazało się, że Janka jeszcze nie spała i zaciekawiona przytknęła swoją mordkę do jednej z szyb (takiej lekko zamglonej) w drzwiach od swojego pokoju. Od tej pory Pan Poczta zawsze dziwnie na mnie patrzy jak do nas przychodzi.

###

Janka nie dosięga jeszcze do niektórych przycisków w windzie, więc co robi błyskotliwa córka? Wyciąga but z wózka (akurat tego dnia odbieraliśmy je od szewca) i tymże poręcznym narzędziem zaczyna wciskać przyciski dla niej niedostępne. Pomysłowość zawsze w cenie.

###

Tata idzie z całą ferajną i podśpiewuje "Od rana mam dobry humor". Po 3 powtórzeniu zwrotki Janka nagle podchodzi do Taty, ciągnie go za spodnie i mów "Tata, tata Ciii",  przykładając jednocześnie palec wskazujący do ust. Chyba się córce znudziło.

###

Jance zachciało się siku. Więc ojciec grzecznie idzie z córką w krzaczki (fakt niedaleko bloku). Nagle w oknie na pierwszym piętrze pojawia się Pani i mówi głośno "Proszę Pana proszę nie sikać mi pod oknem". Myślę sobie: okej, do okna niedaleko może przeszkadzać więc już mam ubierać dzieciaka. Wtem piętro niżej pojawia się kolejna Pani i mówi "Malinowska, a 20 lat temu to Twój syn, gdzie sikał? Daj Panu spokój". I tak od słowa do słowa zaczynają się kłócić. A Tatuś z córką i synem wymyka się po angielsku.



piątek, 18 lipca 2014

3 sposoby na smarki

UWAGA!!! Osobom o miękkich żołądkach zaleca się nie czytanie tego wpisu.

Generalnie katar i wszelkie infekcje dróg oddechowych młodzieży zdarzają się rzadko (to zasługa Tatusiowego chłodnego wychowu :). Jednakże jak tylko pojawiają się wstępne objawy zazwyczaj stosujemy 3 metody:

1. Czekamy aż samo przejdzie - to chyba najlepsza metoda, po protu nie robimy nic ewentualnie wspomagamy organizm malucha jakimś syropkiem (jeśli występuje także gorączka) czy czymś.

2.  Jak nic się nie zmienia w przeciągu 3-4 dni i katar się utrzymuje, a żona zaczyna wpadać w panikę, że jedno od drugiego zaczyna podłapywać to wkraczamy z Inhalatorem/Nebulizatorem Znanej Firmy :).  Inhalator to takie urządzonko podające chlorek sodu drogą skroploną. Maszyna składa się ze sprężarki (a przynajmniej tak buczy jak sprężarka) oraz z rurki z maską do oddychania. Wlewa się do tego roztwór (do kupienia za grosze w aptece), który wychodzi w postaci pary. Co prawda dzidziuny niespecjalnie lubują się we wdychaniu skroplonej soli, ale cóż czasami trzeba coś zrobić wbrew im. Bo w końcu kto tak na zdrowy rozsądek lubi siedzieć bez ruchu w masce lekko uciskającej policzki z której płynie słona para?
Zazwyczaj po zastosowaniu tegoż urządzonka faza 3 nie jest potrzebna.

3. Ale jak 2 pierwsze nie pomagają i maluch(y) wciąż siąka(ją) nosem wkraczamy z ciężką artylerią. Wprowadzamy sól morską wraz z Aspiratorem kataru. To takie śmieszne urządzonko, gumowa rurka z jednej strony zakończona podłączeniem do odkurzacza z drugiej strony specjalna końcówka do noska. Ot podłącza się to do odkurzacza, włącza odkurzacz a końcówkę ssącą umieszczamy w nosku. Trzeba tylko pamiętać, że odkurzacz był na małych obrotach, coby młodzieży mózgu nie wyssać. Na zakończenie woda morska coby nawilżyć nosek i włala.

Żeby nie było sam też próbowałem (zresztą zawsze przed ich zabiegiem pokazuje dzidziunom, że to wcale nie boli) i powiem, że to ciekawe uczucie. Jakby ci ktoś odkurzacz do nosa wsadził :) Spotkaliśmy się też z wersją zasilaną własnym wdechem (w sensie im masz więcej pary w płucach tym więcej smarków wyciągniesz), ale jakoś przed użyciem tego miałbym jednak pewne opory...

Po zastosowaniu wszystkich 3 metod zazwyczaj katar ustępuje po jakichś 7 dniach :) 

poniedziałek, 7 lipca 2014

Pocztówki cz. 4

Będąc w moim rodzinnym mieście zauważyłem, że jeden z pomysłowych Tatusiów (no, bo przecież Mamusie nie mają takich pomysłów), aby zapewnić sobie spokojny i cichy przewóz dziecka w samochodzie zawiesił mu centralnie przed twarzą maski Freddiego Krugera. Muszę wypróbować ten sposób...

###

Niedaleko mojej pracy (gdzie wpadliśmy w odwiedziny) jest plac zabaw. Puściłem dzieciarnię wolno coby się pobawili. W pewnym momencie do Tymka podchodzi chłopczyk i zaczyna go popychać w sposób dość brutalny. Już miałem zareagować kiedy Janeczka widząc całą sytuację podbiega do chłopców z głośnym "Nie, nie, nie" i daje chłopczykowi lekcję dlaczego Tymka może bić tylko jego własna siostra. Tatuś ze wstydem (bo przecież bić innych nie wolno), pęka z dumy (bo przecież obroniła swojego).

###
Pomysłowe dziecię z Janki. Jedziemy windą większy dzidziun próbuje wcisnąć przycisk, do którego nie może się dostać. Po kilku bezowocnych próbach wyciąga spod wózka przedłużenie rączki w postaci buta Taty. I niestety tutaj Tata psuje zabawę zabierając przedmiot z małych rączek. Cóż jeszcze trzeba trochę podrosnąć.

###

Kładziemy dzidziuny w obcym miejscu spać na drzemkę (bez problemu przespały tam noc). Tymek w łóżeczku turystycznym Janka na normalnym. Przez chwilę jeszcze się bawią po czym zapada cisza. Więc kontrolnie sprawdzam czy młodzież już śpi. Wchodzę a tam 2 uśmiechnięte łebki wystające zza łóżka Janki. Co się okazało? Janka wypuściła brata coby się z nim pogonić po pokoju. Ok, Tymka z powrotem do łóżeczka, Janeczkę również po czym wychodzę i czatuje pod drzwiami jeszcze jakieś 10-15 minut, coby mieć pewność, że zasnęli. Po odliczonym czasie cichutko wkradam się do pokoju i moim oczom ukazuje się totalny chaos, wszystko porozwalane a Janka z Tymkiem siedzą w łóżeczku turystycznym i wspólnie zajadają bułki, które Janka gdzieś wynalazła. Łup, łupem ale ze swoim podzielić się trzeba.

###

Niedawno z wizytą przyszła do nas młodsza siostra żoniny z własnym potomstwem (sztuk 3). Godz 21 zmęczenie na twarzy żoninowej siostry widać na pierwszy rzut oka. Najmłodsze (w wieku Tymka) najpierw radośnie hasa sobie po podłodze po czym przypomina sobie, że jest głodne. Więc Mamusia pociechy dostawia ją do piersi i zaczyna karmić. Po chwili nie widząc małej pytam się żoninowej siostry gdzie jest jej córka. A ona całkiem na poważnie zaczyna ją nawoływać i szukać. Po czym spogląda na swoją lewą rękę trzymającą malucha i wyrywa się jej "A! Tu". Cóż matczyne zmęczenie.

czwartek, 3 lipca 2014

5 rzeczy, które irytują mnie w moich dzieciach

Wiem, wiem powinienem być czułym kochającym ojcem, który ma tonę cierpliwości do swoich dzieci. Ale ostatnio zauważyłem, że ten trend się troszeczkę zmienia i ludzie zaczynają przyznawać, że ich cudowne wychuchane pociechy z pięknych zdjęć z fejsbuczka to tylko jedna część medalu. Oto druga strona medalu moich dzieci.

5. Jednoczesne włączanie syren, czyli niecierpliwość.
Wracamy ze spaceru (plus zakupy), próbuję dostać się do domu w jak najszybszym czasie. Nagle Janka przypomina sobie, że jest mega głodna i chce ciastko już teraz, praktycznie natychmiast, bo jak nie to świat stanie na krawędzi zagłady. Ja mając Tymka na ręce, zakupy wraz z kluczami od domu w drugiej staram się otworzyć drzwi, więc mówię "Janeczko jak tylko wejdziemy dostaniesz ciastko". Na co moja kochana córeczka włącza opcję jęczenie (to takie charakterystyczne "eeeee" - kto słyszał ten wie). Tymek widząc, że siostra jest niezadowolona sam zaczyna być niezadowolony i również włącza swój tryb "Jęczynula". Więc stoję jak ten kretyn z dwójką jęczących dzieciaków przed drzwiami (bo oczywiście właśnie w takich sytuacjach klucz musi upaść). Na co Janka stwierdza, że Tata nie dość szybko się uwija i zaczyna literalnie płakać, Tymek wciąż w opcji "Jęczynula". Ech, uwielbiam takie sytuacje.

4. Brak posłuchu, czyli żona Lota - "Janka nie baw się wodą" - nic. "Janka nie baw się wodą" (trochę głośniej) - absolutnie żadnej reakcji, "Janka, przestań bawić się wodą bo się oblejesz" (to już głośno i powoli) - jak wyżej córka wciąż się świetnie bawi. W końcu, gdy Tata podchodzi Janeczka ze śmiechem (który w tym wypadku dla mnie jest mega irytujący) ucieka.

3. Wypluwanie jedzenia/brudzenie - Janka próbuje nowego jedzenia lub chce dostać trochę jedzenia swojego brata po czym, gdy jej nie smakuje wysuwa język tak, by jedzonko ślicznie spadło na nowo założoną bluzeczkę, albo Tymek, który w czasie jedzenia kaszki nagle postanawia udawać traktor mając twarzyczkę skierowaną ku Ojcu (a ludzie się potem dziwią czemu ja taki upaprany chodzę).

2. Piszczenie i wyginanie się - To akurat Tymek, sunie to to po podłodze i piszczy chociaż nie wiadomo (no bo jak) co chce. A jak go weźmiesz na kolana to się wygina coby odstawić, a jak odstawisz to piszczy i tak da capo.

1. Marudzenie
To zdecydowanie mój ulubieniec - zwłaszcza w wykonaniu Janki. "Janka chcesz truskawki?"
"Nie"
"Brzoskwinkę?"
"Nie"
"Bananka?"
"Nie",
"Jabłko?"
"Nie"
"Czereśnie?"
"Nie"
"To chcesz?"
"Nie"
"No to nic nie dostaniesz"
Na co Janka wybucha długim spazmatycznym płaczem, a Tata w myślach idzie poszukać noża.

Cóż nikt nie mówił, że będzie łatwo. Na szczęście dzieciaki częściej się uśmiechają niż włączają któryś z powyższych trybów.  Muszę zapytać rodziców czy też byłem taki irytujący...

środa, 25 czerwca 2014

Powrót do domu

Za mną wyjazd do rodzinnego miasta.

Za mną 180 km w jedną stronę z dwójką dzieciaków. Wszyscy się dziwią, że zdecydowałem się na tą podróż (tak szczerze to sam psychicznie przygotowałem się na jakieś 0,5h płaczu).

O dziwo przyzwyczajanie dzieci do wspólnej drzemki  (śpią razem między 11 a 13.30) zaowocowało tym, że przekonałem się dzieciaki nie śpią jak przypadkowo sprawdziłem co u nich słychać na jakieś 20 km przed punktem docelowym.
Więc podróż przeszła spokojnie.

A w domu? Cóż Dzieciaki kupiły dziadków praktycznie od razu (Janka swoim "Bacia" i "Dziadzia" Tymkowi wystarczył do tego promienny uśmiech).

Rytm dnia starałem się utrzymać ten sam więc jak spacer to spacer jak drzemka to drzemka i z tym problemów nie było.

Jedynie z oglądaniem telewizji trochę odpuściłem więc Janka kinomaniaczka praktycznie jak tylko mogła to wyłączała świadomość przyjmując program z żółtą rybką :)

Nie muszę chyba dodawać, że babcine jedzenie sprawiło, że Janka się lekko zaokrągliła, a Tymek hmm, no cóż Tymek się nie zaokrąglił, bo już taki jest :)


Z ciekawszych rzeczy to:

1. Janka zadziwiła babcię przechodząc pomiędzy bramą suwaną a płotem do przedszkola po czym przystąpiła do zabawy sama na ogrodzonym terenie przy przerażeniu babci, która próbowała ją namówić do powrotu najprzeróżniejszymi  rzeczami. Na co Janka zwiedziła cały plac zabaw wraz z piaskownicą (co trwało jakieś 20 min) po czym widząc, że Tymek je wróciła grzecznie do Tatusia.

2. Koleżanka zapytała mnie się czy i nasze dzieci pasują do teorii, że pierwsze jest na zachętę, drugie za karę a trzecie w nagrodę za to drugie. Odpowiedź brzmi: nie. Janka była dość ciężkim dzieckiem więc to bardziej Tymek jest w nagrodę za cierpliwość przy Jance :)

3. Janka nauczyła się kilku nowych pożytecznych zasad jak np. nie stajemy na wyślizganym miejscu, bo można mieć bliski kontakt ze słupem lub nie biegniemy prosto patrząc jednoczenie w prawo, bo kolejny podstępny słup może nagle wyrosnąć przed nami. Tymek natomiast nauczył się (mam taką nadzieję), że nie należy próbować wstawać opierając się na siostrze, bo siostra może nagle sobie pójść.

4. Dodatkowo dwie myśli:
- patrząc na moich rodziców bawiących się z dzieciakami zastanawiałem się czy podobnie bawili się ze mną jak byłem mały.
- złapałem się na tym, że chodząc po mieście patrzyłem na twarze ludzików czy to przypadkiem nie znajoma mordka tyle, że ciągle zapominam, że to nie nastolatki/studenci, a trochę więcej latkowie.

I tym sposobem drogi pamiętniczku (blożku), dłuuugi weekend uważam za bardzo udany

sobota, 7 czerwca 2014

Pocztówki cz. 3

Na placach zabaw odkąd pamiętam można było znaleźć napisy typu "Siwy jest gupi", "Seba śmierdzi" czy "Kocham Andżelikę". Teraz takie wpisy są w mniejszości, teraz królują podpisy internetowe typu truskaweczka23.fbl.pl. czy annamaria834.fbl.pl  Znak czasów.

###

Dzień wietrzny (z okna się taki nie wydawał). Dzidziuny ubrane raczej lekko (Tata zresztą też), ale nie przejawiają jakiejś specjalnej paniki z tego powodu. Janka jak zwykle na spacerze orbituje wokół wózka w zasięgu tatowego wzroku. W pewnym momencie na chodnik pomiędzy Tatę a Jankę wchodzi Pani na oko w wieku poprodukcyjnym. Podchodzi do dzidziuna i zaczyna do niej przemowę: "Biedne dziecko tak lekko ubrane, kto cię tak skrzywdził?" I w tym momencie podchodzi Tata, którego to Pani obcina wzrokiem od sandałów do koszuli z krótkim rękawem. Po czym mówi: "Aha, wszystko jasne" i ulatnia się niczym dżin. Na marginesie zauważyłem, że wszystkie te Panie jak chcą to potrafią wykręcić naprawdę niezłe prędkości oddalające.

###

Tata prosi Jankę: "Janeczko, gdzie są pieluchy Tymka?" (W domyśle córunio moja ukochana, czy będziesz tak miła i przyniesiesz swojemu bratu pieluchę na zmianę?). Janeczka ochoczo wybiega z pokoju, słychać ten charakterystyczny tupot bosych stupek o podłogę, po czym Janka z powrotem wbiega do pokoju, podchodzi do Taty pokazuje, że przyniosła pieluchę, po czym wybiega z głośnym chichotem i rzeczoną pieluchą w dłoni.

###

Tata ma wyjątkowe szczęście do dziwnych Pań. Janka eksploruje tereny wokół bloków. Przy czym zapędziła się w miejsce zatarasowane krzaczorami, w które dorosły człowiek nie jest w stanie wejść. Będąc doskonale widoczna, a nie mogąc wyjść zaczyna wołać: "Tata, tata". Więc Tata grzecznie tłumaczy: "Janeczko, chodź do Taty, bo Tata nie jest w stanie przyjść do Ciebie". Janeczka rezolutnie odpowiada: "Nie" i siedzi dalej w swojej tajnej bazie. I znowuż pojawia się Starsza Pani (mam czasami wrażenie, że to jest jedna Pani albo jakoś jej siostry czy coś), która zaczyna przemawiać do Janki: "Chodź dziewczynko, jak cię Tatuś nie chce to Ja cię wezmę". Na te słowa Janka błyskawicznie odnalazła swoje tajne przejście i przybiegła do Taty. A Starsza Pani z poczuciem dobrze spełnionej misji oddaliła się (z godnością) w kierunku znanym tylko sobie.

###

Janeczka siedząc na parapecie (uspokajam na balkonie) RAZ zobaczyła dźwig, dzięki któremu Panowie robotnicy naprawiali rynny w bloku obok. Było to dla niej tak ciekawe wydarzenie, że teraz zawsze siadając na tymże parapecie rozgląda się za dźwigiem i mówi: "Nie ma" pokazując miejsce, gdzie stał tenże dźwig.

###

Janeczka (wiem, wiem jestem monotematyczny, ale Tymek jest znacznie spokojniejszy) na swoje urodziny dostała kuchenkę zabawkę wraz ze sztućcami. Jakież było zdziwienie rodziców, gdy wszystkie te garnki i sztućce przed snem Janka wkłada do zlewu (jest w zestawie obok kuchenki). Gdy Tatuś próbował je rozwiesić na swoich miejscach Janka podeszłą i z oburzeniem w głosie powiedziała: "Nie" i włożyła sztućce i garnki z powrotem do zlewu. Ciekawe, gdzie to podpatrzyła...

piątek, 30 maja 2014

Chusta pusta i dostawka

I kolejne dwa bajery, które posiadamy.

Chusta do noszenia dzidziunów to kolejny gadżet, który testowaliśmy. Z początku wyglądało to całkiem nieźle. Chusta, którą można szybko zawiązać coby młodego nosić, a Jankę transportować w wózeczku. Testowałem wcześniej nosidełka i sądziłem, że to będzie to samo tylko bardziej naturalne (jeśli wiecie o co chodzi). Więc zakupiliśmy takową chustę, a nawet poszliśmy na warsztaty z wiązania. Nawet cieszyłem się na pewien rodzaj węzła, gdzie dzidziun jest pod pachą coby mieć jedną rękę wolną do trzymania np. kufla :)

Jednakże jak przyszło używać jej  w życiu codziennym to żonin trochę z nią pochodziła (do momentu kiedy Tymek osiągnął okrągłą liczbę 5 kg), po czym stwierdziła, że ona jest za słaba (żonin nie chusta) do noszenia Tymka.

A dla mnie?

Nie wiem czy to kwestia złego wiązania czy czego, ale gdy używałem chusty to cały czas miałem wrażenie, że Tymkowi zaraz głowa odpadnie, bo jest źle dowiązany. Pomimo, że robiłem wszystko poprawnie wręcz czasem do przesady (często węzeł był tak sztywny, że ledwo mogłem oddychać). Poza tym chodzenie z młodym w chuście w zimie powodowało, że albo mi było za gorąco (bo młody grzał jak mała farelka) albo za zimno (jak potrzebowałem choć chwili bez sauny pod kurtką). Dlatego też z racji szybkości, wygody i takich tam przerzuciłem się na nosidło i z tym mi było lepiej. A teraz Janka sama już może chodzić więc ani jedno ani drugie nie jest na razie potrzebne (no chyba, że pojedziemy w góry to wtedy nosidło jak znalazł)

Drugim gadżetem, który testujemy i nawet wykorzystujemy to dostawka Litaf. Dostawka to takie ustrojstwo, które jak sama nazwa wskazuje dostawia się do wózka i wtedy większy dzidziun może sobie podziwiać stopy tego młodszego wożąc się z tyłu wózka. Czyli stoi (w naszym przypadku jeszcze siedzi, ale to tym zaraz) trzymając się wózka i jeździ trochę jak na deskorolce. Generalnie całkiem przyjemne i prawie wygodne urządzonko. Ale pod warunkiem, że większy dzidziun ma ochotę na przejażdżkę tym ustrojstwem (młodszy generalnie ma raczej w nosie co się dzieje i gdzie jedzie jego siostra). Jak nie ma to może się to skończyć bliskim spotkaniem trzeciego stopnia z glebą (co zresztą się raz stało). Dodatkową opcją jest siedzisko, które w założeniu umożliwia siądnięcie sobie zmęczonego staniem dzidziuna. Ale problem jest jeden - brak podparcia. Czyli jeżeli dzidziun chce usiąść musi się czegoś złapać i kurczowo trzymać, bo każde wachnięcie tegoż urządzenia powoduje utratę równowagi malucha.

A i z racji 3 kół jest to delikatnie mówiąc mało stabilny pojazd.

Podsumowując jeżeli macie płaskie powierzchnie (czyli chodniki gładkie jak stół) i wasz pociech wykazuje skłonności i dobrą wolę do przewiezienia się tym to szczerze polecam w przeciwnym wypadku raczej nie...

poniedziałek, 12 maja 2014

Pocztówki cz. 2

Kolejna garść historyjek z życia wziętych.

Janeczka od czasu do czasu przypomina bratu, kto tu jest starszy. Najczęściej wygląda to tak, że Tymek siedzi sobie spokojnie i nagle wpada roześmiane dziewczę, które generalnie szuka pomysłu na następną zabawę. Podbiega do swojego brata i sprzedaje mu tzw. "blachę" w czoło (gdyby umiała mówić rzucała by coś w stylu "Orientuj się młody") i odbiega. Tego dnia wszystko szło zgodnie z planem blacha założona już ma zbierać się do drogi kiedy Tymek przez przypadek (?) złapał ją za nogawkę od spodni. Młoda rymsła o ziemię, ale była tak zdziwiona faktem, że Tymek (specjalnie czy nie) jej oddał, że nawet płakać zapomniała.

###

Mamy pod blokiem plac zabaw a na nim inne dzieciadła (głównie płci damskiej), które z naszymi uwielbiają się bawić (w sensie nosić, zagadywać takie tam). Zazwyczaj popołudniami na ten plac zabaw udaje się żonin jednakże w ten dzień wyjątkowo wyszedł Tatuś. Wózek był w takim qazi stanie ni to gondola ni to spacerówka (więcej o nim tutaj). Pech chciał, że Tymek leżąc za bardzo nacisnął podnóżek (to trudne do wyjaśnenia), przez co prawie wysunął się dołem na ziemię. Na szczęście Tatuś ma jeszcze super refleks i w porę złapał synka, naprawił usterkę i po sprawie (tak się przynajmniej Tatusiowi wydawało). Następnego dnia żonin przychodzi uśmiechnięta z placu zabaw i mówi, że podeszły do niej dziewczynki sztuk 5 i powiedziały "Proszę Pani a Pani mężowi to Tymek wczoraj wypadł z wózka..."
Potwierdza się stara prawda "Trust no one" (a w szczególności małym dziewczynkom).

###

Tatuś puszcza jedną z ulubionych piosenek Janki ("Stupify" zespołu Disturbed do posłuchania tutaj - ostrzegam w miarę ciężkie), a że Janka bardzo ją lubi więc słuchamy i tańczymy już po raz trzeci do tej samej piosenki. Dzień ciepły więc balkon otwarty, muzyka puszczona raczej głośno (bo przecież cicho się tego nie da słuchać).
Wtem dzwonek do drzwi, otwieram i widzę Panią Sąsiadkę z góry, która zamiast "Dzień dobry" rzuca:
-"Co Pan tak te dzieciaki katuje?"
Zanim zdążyłem zareagować wpada Janeczka machając łebkiem jak Tatuś uczył. Po czym przystaje uśmiecha się najbardziej uroczo jak tylko Janeczka potrafi i wraca do swojego tańczenia (machania łebkiem).
Po czym Tatuś patrzy się znacząco na Panią Sąsiadkę i zapada taka krępująca (jednostronnie) cisza po której słychać cichy głos Pani Sąsiadki:
- "Aha, to do widzenia"
Przed zamknięciem drzwi Janka jako grzeczne dziecko zdążyła jeszcze pomachać łapką i powiedzieć "Pa, pa".
Od tego dnia jak słyszę od Pani Sąsiadki "Dzień Dobry" to zawsze się zastanawiam czy nie zapomniałem szalika i czapki...
-
###

Wchodzimy po schodach (półpiętro) do windy. Tata wciąga wózek z Tymkiem.
Janka jak zwykle wdrapuje się sama. Nagle pojawia się sąsiadka (nie, nie Pani Sąsiadka) i mówi "Chodź Janka Ja ci pomogę" i kiedy Tatuś odpowiada, że córka sobie poradzi sąsiadka na to:  "Co Pan takie małe dziecko? Serca Pan nie masz?"(no chyba nie :). Po czym podchodzi do Janki i próbuje złapać ją za rękę. Na co Janka ze swoim charakterystycznym "Nieeeeeee" siada na schodach i powolutku przygotowuje się do włączenia syreny alarmowej (wiecie buzia w podkówkę, zeszklone oczy itp.). Na co Tatuś piorunując wzrokiem sąsiadkę mówi "Wchodź sama Janeczko, Pani chciała tylko pomóc." Janka otrząsa się z tego, że ktoś coś chciał zrobić na siłę i z powrotem zaczyna maszerować. I kolejna sąsiadka nauczyła się, że Janka chce sama wchodzić po schodach. Zostało tylko 16 do przekonania...

###

Obiad.
Janka w swoim foteliku dostaje szamę wraz z narzędziem do tego przystosowanym (wiecie takim co to ma uchwyt i zębiska). Z racji tego, że dopiero uczy się korzystania z zastawy stołowej więc czasami wygodniej jej wziąć jedzenie w łapki i tyle. Jednakże nieprzejednani rodzice co rusz upominają córkę tekstami w stylu "Janeczko używaj widelca". Po, którymśtam upomnieniu (bo rodzice to nudni są...) Janka wzięła widelec i trzymając go w górze, drugą rączką zaczęła jeść swój obiadek.

czwartek, 8 maja 2014

Gepanzert - coś jakby test

Opowieść z zamierzchłej przeszłości (co oznacza sprzed jakiegoś 1,5 roku), czyli co sądzę o naszym wózku:
W życiu rodziców (zwłaszcza tych świeższych) przychodzi taka chwila, że postanawiają kupić dla swojej pociechy jego/jej pierwszy pojazd. U nas moment ten pojawił się, gdy stwierdziliśmy, że wózek który aktualnie używamy nie spełnia naszych oczekiwań (wiecie słaby czas do 100km/h, słaby silnik, dużo pali i inne takie tam). Po ustaleniach z żoną, że musimy mieć megasuperekstrawypaśny wózek, bo w końcu mamy megasuperektrawypaśną córę zasięgnąłem opinii eksperta czyli Wujka Gógla. Po czym się okazało, że córkę to może mamy megaekstrasuperwypaśną, ale w życiu nie wydamy 2 taczek pieniędzy na nowy wózek. Tu muszę wspomnieć, że założyliśmy sobie z żoniną, że wózek dla pierworodnej musi być nowy, a nie jakiśtam przechodzony po 7 dziecku stróża (nie ujmując stróżom).
Więc po obniżeniu naszych standardów wózkowych do kwot statystycznego Polaka-szaraka (czytaj po ustaleniu ceny za jaką chcemy kupić wózek), znowuż udaliśmy się do naszego eksperta szukając megaekstrawypaśnego wózka (za rozsądną cenę).
I tu ciekawostka większa część wózków w Polsce jest "produkowana" (to raczej jest skręcanie gotowych części z Chin) w okolicach świętego miasta Częstochowy (przypadek?:).
Jak zwykle przy próbie wyboru czegokolwiek zostaliśmy wręcz zalani ilością opcji no i poznaliśmy nowe słownictwo takie jak głęboko-spacerowy, amortyzacja sprężynowa itp. 
W końcu po długich bojach udało nam się wyopcjonować model, potem pozostało nam tylko wybrać jeden z pierdyliarda kolorów, zapłacić i gotowe.
Gdy kurier przyniósł paczkę zacząłem się zastanawiać kiedy my jakąś szafę zamówiliśmy. (Nie mówiąc już o drobnych zapomnieniach producenta {zapomniał o naszym zamówieniu, a jak już wysłał to bez jednej części i w ramach przeprosin dostaliśmy śpiworek więc się za bardzo nie czepiam}) Rozpakowaliśmy to cudo, po czym okazało się, że nawet się mieści w obrębie naszego mieszkania (najlepiej na korytarzu przed drzwiami wejściowymi). Generalnie nabyliśmy wózek tzw. 3w1, czyli fotelik samochodowy, gondola (dla noworodków) i spacerówka (dla większych). I tak gondolę używaliśmy sporadycznie (przy obydwóch dzidziunach), częściej przy Tymku, spacerówka przydaje się nadal jednak najczęściej używaliśmy fotelika samochodowego + adaptery. Tak, jesteśmy z gatunku tych strasznych rodziców torturujących swoje dzieci wożeniem ich w takowym foteliku. Wynika to z prostego faktu: spacerówka po złożeniu  ledwo mieści się do bagażnika samochodowego, a przecież do tego muszą wejśc jakieś rzeczy czy coś.

Generalnie jakbym miał wymienić 3 zalety naszego wózka:
- ma 4 kółka z czego dwa przednie skrętne (wbrew pozorom ułatwia to życie),
- pomimo intensywnego używania przez 2 lata nadal rycy, burcy znaczy działa be zarzutów,
- ma duży dolny bagażnik (to naprawdę się przydaje zwłaszcza przy ogromnych zakupach).

Jakbym wymienić tylko 3 wady:
- cięzki jak cholera (20 kg według producenta), tu od razu mogę dodać, że wagi byliśmy świadomi w sensie przeczytaliśmy że tyle waży, minusy wyszły przy codzienej eksploatacji (zwłaszcza jak trzeba wciągnąc go po schodach),
- w spacerówce podnóżek opada i ustawia się tak, że dziecko na siedzisku lekko zjeżdża, przez co zdarzyło się nam że i Janka, i Tymek zsunęli się z wózka (tak, w czasie jazdy i nie nic im się nie stało),
- odpadają różne dziwne farfocle z podszewek różnorakich, a i nie było instrukcji obsługi więc nadal nie jestem pewien wykorzystania niektórych nap.

Podsumowując jak poszukujecie taniego budżetowego wózka w typie T-34 czyli pancerniaka nie do zdarcia, który wytrzymie wszystko i wjedzie prawie wszędzie to polecam. W przeciwnym wypadku zacznijcie już ładować taczkę z piniędzmi...
A wózek to Kaps City Driver  - jakby to komuś do szczęścia było potrzebne.



piątek, 25 kwietnia 2014

Wyjazd

Zastanawialiście się kiedyś jak to jest wyjeżdżać z 2 dzieci gdziekolwiek dalej z opcją noclegu?
Oto lista najpotrzebniejszych rzeczy dla dwójki maluchów:
- wózek (w naszym przypadku bardziej przypomina transporter opancerzony a nie wózek),
- łóżeczko turystyczne - jak się poszczęści to nawet dwa (bo się młodzież jeszcze nie nauczyła spać bez wypadania z normalnego łóżka),
- jak łóżeczko to oczywiście rzeczy do spania  (dla Janki smok-poducha oraz misiu, dla Tymka pielucha tetrowa oraz pluszowa dżdżownica, dla obydwojga książeczki do poczytania),
- żarcie (czyli wszlakiej maści kaszki, mleko, przeciery, oraz narzędzia do tegóż takie jak: butelki, kubki, widelce, śliniaki),
- zabawki, coby młodzież nie zdemolowała z nudów pokoju (tutaj zazwyczaj jedzie tego cała siata różnego rodzaju kolorowych zabawiaczy),
- maczeta (sprawdzam tylko czy czytacie :),
- pieluchy w ilości nieokreślonej (tzn. określonej na paczkę per dzidziun tak na wszelki...) do tego chusteczki i takie siateczki zapachowe,
- nie zapominajmy o ubraniach a, że dwulatek brudzić się chce (i umie, oj umie), więc wszystkiego razy 2, czyli body, spodnie, bluzy, sukienki itp. Tymek brudzi się mniej (jeszcze), więc dla niego mniejsza siatka,
- i wszelkiej maści szpej na wszelki wypadek jak: kurtki, buciki, czapki, leki i co tylko żoninie przyjdzie do głowy.
A, no i nasze rzeczy w sumie cały bagażnik.
Gratulacje właśnie spakowaliśmy się na 2 dni...


środa, 9 kwietnia 2014

Pocztówki

Uwielbiam obserwować jak nasze dzieci (który rodzic tego nie lubi), poniżej krótkie pocztówki z życia maluchów:

Janina to imię popularne w przedziale wiekowym +50 (żonin wybrał takie, bo jako dziecko uwielbiała serial "Janka") stąd najczęściej Panie w tym wieku widząc Jankę (a dokładnie tablicę rejestracyjną wózka) mówią: "Och jakie piękne imię tak jak: Ja, moja mama, moja ciotka itp." Jednakże najciekawszą odpowiedzią było:

"Janka, och to jak moja sąsiadka co ją koty zeżarły"...

###

Tymek po raz pierwszy mierzy się ze swoim nowym wyzwaniem - jedzeniem.
Ojciec łyżeczką wkłada mu do buzi coś dziwnego, pomarańczowego.
Z pierwszą porcją Tymek nie wie co się dzieje i generalnie dziękuje za posiłek pięknie wypluwając większą jego część na koszulę Taty.
Nagle tupot małych nóżek, wbiega Janka (po Tacie ma szósty zmysł wyczulony na jedzenie) siada obok Tymka i mówi "Yyyy" co mniej więcej znaczy:
"Szanowny Ojcze skoro dajesz jedzenie mojemu bratu a Twojemu synowi, czy byłbyś tak łaskaw podzielić się również ze mną"?
Następnie coby bardziej Ojca przekonać łapie Jego rękę z łyżeczką i kieruje ją do swoich ust.
Tymek widząc jak siostra zaczyna jeść, uśmiecha się i nie wyplutą resztkę własnej porcji zaczyna żuć jak siostra...
Po czym obydwoje łapią Ojca za rękę i próbują przeciągnąć ja w swoim kierunku.

###

Rozmowa Ojca z babcią szkrabów:
"Tak, wszystko w porządku, NIE LIŻ KOSZA, tak nic się nie dzieje, NIE BIJ GO..."
Sprawdza się maksyma, że rozmowa z kimś kto ma dzieci przypomina rozmowę z kimś kto ma Zespół Tourette'a.

###

Ojciec przeprowadza na Tymku skomplikowaną operację, która nazywa się ekspozycją na gluten.
Polega to na codziennym podawaniu do posiłków co najmniej 1 łyżeczki produktu (w tym wypadku kaszki) zawierającego to coś. I tak Tatuś od kilku dni podaje grzecznie kaszkę, samodzielnie kupioną. Osobiście w sklepie sprawdził na opakowaniu czy zawiera gluten (na opakowaniach kaszki jest z reguły taki wypis co zawiera tenże produkt jak witamina d, r, z i inne oraz, że daje super siłę oraz energię dla małych super grzdyli).
Pewnego dnia przychodzi żonin z nowym opakowaniem takim samym jak ojciec podawał i mówi:
" Kupiłam kaszkę bezglutenową", na co Ojciec/Mąż:
"Ale jak to przecież to jest kaszka zawierająca gluten", przy czym z triumfem pokazuje tenże wypis na opakowaniu i dodaje:
"Popatrz tu są wypisane jej właściwości i nie ma, że to  produkt bezglutenowy więc skoro nie ma tego tutaj to jest to produkt glutenowy".
Na co żonin bierze tą kaszkę i pokazuje znaczek "produkt bezglutenowy"... przeniesiony z wypisu na lewy górny róg. Cóż operacja "Ekspozycja" przesunęła się o jakieś 4 dni.

czwartek, 3 kwietnia 2014

Moja "siłka"

Wiosna idzie postanowiłem i Ja pokazać, że dbam o swoją kondycję i wcale nie potrzeba do tego siłowni, ot wystarczy dwójka dzieci.

Oto mój dzienny zestaw ćwiczeń:

Rozgrzewka - Pobudka, szybkie przebranie młodzieży traktujemy jako rozgrzewkę, więc szybciutko przechodzimy do naszych ćwiczeń.

Mięśnie barków - Wkładanie i ściąganie Janki na tzw. barana (chociaż Ja wolę określenie na Tatę). Dziennie powtórzyć do 6 razy (zwłaszcza jak się z lenistwa nie instaluje dostawki [o wózkach, dostawkach i innych gadżetach jeszcze napiszę] do wózka i w niebezpiecznych sytuacjach jak: przejście dla pieszych czy zakupy trzeba dziecko jakoś mieć na oku). 

Mięśnie klatki piersiowej - Zabawa w samolocik z Tymkiem, czyli leżąc podnosimy synka i udając aparatem mowy samolot lecimy w dowolnym kierunku (góra, dół i na boki w zależności od potrzeby). W tym ćwiczeniu trzeba zwrócić uwagę na bombardowanie śliną. Powtarzać do momentu, gdy Janka też będzie chciała samolocik, potem chwila przerwy i czas na większego szkraba.

Mięśnie ramion - To najpopularniejsze ćwiczenie, czyli podnoszenie dzidziunów (jednego lub obydwóch w zależności od stopnia zmęczenia) następuje, gdy Janka nie chce już iść sama lub, gdy Tymkowi znudzi się jeżdżenie w wózku. Podwójne podnoszenie następuje, gdy trzymając Tymka, Jance wpadnie do głowy, że chce właśnie teraz wejść na huśtawkę czy inne ustrojstwo. Ćwiczenia te należy powtórzyć co najmniej 3 razy podczas jednego spaceru (według dzieci).

Mięśnie przedramion - wyciąganie młodzieży z wanny, powtarzalność co najmniej co 2 dni (tzn. żona twierdzi, że dzieci trzeba kąpać co 2 dni tylko zastanawiam się po co - przecież po 2 dniach jeszcze się nie lepią).
  
Mięśnie brzucha - Czyli siedzenie z młodym/młodą na kolanach i próba założenia bucików, które spadły tuż pod Twoimi stopami i musisz je podnieść, a nie chcesz odstawić dziecka bez butów na piach. Ilość wykonywanych powtórzeń - średnio na spacerze około 3-4. Opcja alternatywna: siedzenie na tych małych piaskownicach i próba zrobienia babki z piasku na siedząco

Mięśnie pleców oraz ud i pośladków - Ćwiczenie z podnoszenia Tymka/Janki z wózka oraz z łóżeczka po drzemkach - średnia ilość powtórzeń około 6-7dziennie.

Mięśnie łydek - pogoń za Janką na spacerze, gdy stwierdzi, że sprint przez trawnik jest właśnie tym, czego potrzebuje.

Pomyślcie sobie jaką kondycję muszą mieć standardowe mamy.
Zastanawia mnie tylko czemu jeszcze nie mam formy?
Może zbyt krótko ćwiczę?


środa, 26 marca 2014

Jak zostałem potworem

Czasami zdarza się, że człowiek zostaje potworem nawet tego nie podejrzewając...

Młoda jak to dwulatek (prawie) od czasu do czasu ma tzw. bunt dwulatka (to ma nawet swój wpis na Wiki).
Akurat wypadło jej, że jeden z ataków miał miejsce na przejściu dla pieszych. Musicie wiedzieć, że Janka jak czegoś nie chce na spacerze np. chodzenia za rękę to po prostu siada na ziemi i nie ma siły, żeby zmusić ją do powstania (To znaczy jest siła - fizyczna - w sensie bierze się dziecko pod pachę i przenosi w miejsce, gdzie bezpiecznie może poddać się buntowi). I tak było i tym razem. I taka sytuacja dziecko leży sobie na chodniku (bunt na 100 fajerek), płacze, bo Tata przeniósł z takiego fajnego miejsca. Tata heroicznie dziecku tłumaczy "Janeczko jak Tata trzyma za rękę to nie należy się wyrywać, jak będziesz mogła sama chodzić to cię puszczę", jednocześnie cały czas trzymając mała za rękę, bo a nuż wstanie i zacznie uciekać (to znaczy nie zdarzyło się to jeszcze, ale a nuż).

Trwa to jakieś może max. 3 minuty, w międzyczasie 2 babcie (oddzielnie) zatrzymują się i (co "kocham") mówią do Janki: "Oj, bo cię Pani do torby zabierze" lub coś w tym stylu. Po takiej pomocy młoda jeszcze bardziej przerażona zaczyna płakać. Panie widząc co narobiły umykają po angielsku w siną dal.

Nagle podchodzi zza pleców Pani z dzieckiem w wózku i rzuca: "To potworne co Pan robi z tym dzieckiem!". Miałem właśnie zapytać, co takiego potwornego jest w trzymaniu córki za rękę (może to, że leżała na ziemi), gdy Pani dodała: "Mam zadzwonić na Policję"?
Widząc moją zdziwioną minę nawet młoda przestałą płakać i usiadła. Uśmiechnąłem się i grzecznie odpowiedziałem Pani, że proszę bardzo numer to 997 albo 112, ale że lepiej na 112, bo to na komórki jest. Pani załapała klasycznego karpia i na odchodne rzuciła: "Jak Pan chce tak wychowywać dziecko to szczerze mu współczuję". Cóż mogłem zrobić jeszcze raz się uśmiechnąłem i odpowiedziałem grzecznie: "Dziękuję pięknie i miłego dnia".

Jakieś kilka dni później idę sobie spokojnie ulicą z młodzieżą (młoda na barana  u ojca na barkach, młody grzecznie podziwia świat z poziomu wózka) i cóż widzę?

Na oko dwuletnią dziewczynkę (była ubrana na różowo, więc albo dziewczynka albo chłopak ma pecha i tylko dziewczynki w rodzinie) leżącą na ziemi wrzeszczącą, jakby koniec świata się zbliżał i tą samą Panią pochylającą się i błagalnie coś mówiącą do pociechy. W pewnym momencie Pani rozgląda się wokół trafia na mój wzrok i uśmiech... i już mam podejść i spytać się czy dzwonić na Policję (no dobra trochę złośliwy to jestem).

Niestety nie udało mi się, bo nigdy w życiu nie widziałem, żeby ktoś tak szybko podniósł swoje dziecko i dosłownie przebiegł przez przejście dla pieszych.

Ech, następnym razem zapytam o co chodzi z tym potworem...

czwartek, 20 marca 2014

Gry dzienne

Minął miesiąc (z groszem) odkąd stałem się well... nazwijmy to kogutem domowym.

Wszystko się ustabilizowało i plan dnia wygląda następująco:

6.00 - Obydwa maluchy budzą się radośnie, młody z "Eee" na ustach (co mniej więcej oznacza: "Szanowni rodzice obudziłem się i z chęcią wypiłbym pożywne śniadanko"). Starsze budzi się z "Eee", ale szybciutko wychodzi z łóżeczka i grzecznie puka do drzwi, krzycząc: "Tata, tata". Więc Tata budzi się prędziutko, młodego w locie podrzuca Mamie, a ze starszym idziemy na pożywne mleko modyfikowane. I tutaj zaczynamy serię gier codziennych.

6.15 - Pierwsza gra pt: "Przebieranie dzidziunów na czas, by drugie się za bardzo nie wnerwiło". W czasie gdy starsze dopija mleko, jest przebrane i ubrane młodsze zostaje przejęte i jak wyżej, przebrane i ubrane.

6.15 - 7.30 - Następuje pierwszy blok programowy "Baw się z Tatą", wtedy to gry takie jak "Opowiedz dziecku historię z morałem na przykładzie plastikowych ludzików" albo "Herbatka dla Misiów i Lal". Blok ten najczęściej kończy się  zabawą pt: "Co obudzi Tatę".

7.30 - Budzimy Mamę najczęściej klapkiem przez głowę (tzn. z dobrego serca przynosimy Mamie klapki i tak jakoś same lądują na jej głowie). Mama nie uważa tego za zabawę więc nie mamy na to żadnej nazwy.

7.45 - Śniadanie Tata je z Tymkiem, razem grają w grę pt: "Zjedz i uchroń Syna przed poparzeniem oraz swoje kanapki przed małymi rączkami", Janka gra w grę pt: "Ile stołu da się ubrudzić za pomocą jednej łyżki jogurtu".

8.00 - Pierwsza drzemka Tymka, Janka ogląda swoje seriale na You Tubie (Tata uprzejmie udostępnia jej swoje konto).

8.30 - Budzi się Tymek, Janka kończy oglądać i zaczynamy grę "Ubieranie dzieci na spacer" (szerzej w notce "Procedura wyjścia").

8.55 - 10.00 - Czas gier typu: "Szwendanie się po okolicy"; "Ile kotów można gonić na raz"; "Mówimy pa, pa do różnych części krajobrazu" oraz "Robimy zakupy mając jedno dziecko w wózku drugie na baranie barkach". A no i Tymka ulubiona gra na dworze "Czy udami się usnąćw wózku pomimo gadania Taty".

10.05 - Wracamy do domu, na klatce Tata bawi się w: "Wciąganie wózka z dzieckiem i zakupami jedną ręką, drugą trzymając Jankę przy wchodzeniu po schodach" (To moja ulubiona gra z gatunku strategiczno-siłowo-ruchowych).

10.10 - 10.30 - Tym razem gra wymagająca dużo refleksu pt: "Rozbierz dzieci na czas".

10.30- 10.50 - Przerwa na posiłek, he, he żartowałem - gra pt: "Czy trafisz kawałkiem banana w kota" to Janka, a Tymek "Ile mleka zmieści się w 5 miesięcznym kawalerze".

10.55 - 13.00 -  Chwila spokoju dla Taty - w czasie drzemki przygotowuje obiad, sprząta oraz realizuje inne projekty z gatunku  "nic nie robienie".

13.00 - 15.00 - II blok "Baw się z Tatą", w którym można wypróbować takich gier jak: "Kto się obudzi pierwszy i głośniej da o tym znać", "Kto zrobi większą kupę" (Tata nie bierze udziału), Janka gra również w: "Jak inaczej wykorzystać sprzęty domowe, głównie pokrywki"; "Jak stratować brata i zabrać mu smoczek"; "Jak namalować kredkami na ścianie, by Tata nie zobaczył" oraz jej ulubioną grę "Czy to co znalazłam na podłodze jest jadalne". Tymek natomiast w: "Ćwiczenie mimiki twarzy w minie 'Nic mnie to nie obchodzi'"; "Przetrwanie zabaw z siostrą" oraz "Wypadł mi smoczek, czemu Ojca nie ma w tej sekundzie w pobliżu". Tata natomiast: w "Poczytam dzieciom książeczkę jednocześnie spróbuję dokończyć obiad"; "Głupie miny do dzieci"; "Podstawy ciężkiej muzyki" oraz "Janka tak się nie bawimy z bratem".

15.00 - 19.00 - Tu jest trochę lepiej. W zależności od dnia tygodnia blok ten jest bardzo zróżnicowany najczęściej jest to zabawa "Mama przychodzi z pracy i bawi się z dziećmi" jednak, żeby nie było za łatwo jako 100% kobieta, Żonin gra w grę: "Nie lubię kiedy Mąż nic nie robi".

19.00 - 20.00 - Przygotowanie do kolacji, najczęściej z kąpielą maluchów, czyli Janki gry sportowe pt: "Jak najefektywniej ochlapać Tatę" oraz "Czy jestem w stanie wypić całą wannę z wodą". Tymek natomiast "Pouśmiecham się trochę może mnie nie wykąpią" oraz "Czy nóżką mogę ochlapać jeszcze kogoś poza sobą?".

No i nadchodzi godzina 20 kiedy to dzieci zmęczone tymi wszystkim grami podliczają punkty i sprawdzają, jakie nowe zabawy można jutro wypróbować. Oczywiście każde robi to już w swoim łóżeczku śpiąc.

A jutro?
Jutro będą nowe gry...

wtorek, 11 marca 2014

Poradnik Taty dla przyszłych Tatuff cz.1

To poradnik dla początkujących Tatuff, czyli rzeczy potrzebne do obsługi ludzików do lat 2. Ostrzegam. Będą truizmy (czyli takie tam banałki), bo stwierdziłem, że dla tych, co nie wiedzą może się przydać.

Tak więc, drodzy przyszli Tatowie (bo obecni już przecież wszystko wiedzą prawda?),
Z chwilą, gdy zostaniecie poinformowani, że będzie Tatami (tzn. nie taką matą ale <nie>zwykłym tatą), nie panikujcie, bo wbrew wszystkiemu zaczynacie najsmerfniejszą przygodę w Waszym życiu. Dostaniecie szansę na pokochanie i wychowanie małego człowieczka (no, chyba, że spółkowaliście z kosmitami to wtedy nie wiem...), który Was będzie kochał tylko za to, że jesteście.
Dostaniecie szansę na zostanie prywatnym Super Tatą, czy tam innym X-menem.
Dostaniecie w końcu szansę na docenienie własnego ojca, który się z Wami musiał się użerać bawić.

Będą chwile cudowne, będą świetne, ale też nie ukrywajmy będą i takie, że będziecie mieli ochotę wyrzucić dzieciaka przez okno.

Ale nieważne, bo to jest poradnik a nie płakalnik. Więc żeby dziecka nie uszkodzić (specjalnie czy nie) wystarczy opanować kilka podstawowych zasad:
1. Dziecko jako takie jest raczej ciężko uszkadzalne na co dzień, trzeba się naprawdę postarać (nadepnąć czy coś), żeby zrobić mu krzywdę. No chyba, że macie małą łajzę w domu, która obija się o każdy kant...
2. Wtedy  należy pamiętać, że każdy siniak na głowie zwiększa ilość połączeń w mózgu (nawet jak to nie jest prawda to warto się jakoś pocieszać nie?)
3. Postarajcie się chować Wasze narzędzia tak, żeby małe rączki się do nich nie dostały, no chyba, że bawicie się w jednookich piratów i chcecie wprowadzić więcej realizmu...To samo się tyczy Waszych ulubionych przedmiotów jak telefon (nawet mój pancerniak przy kontakcie z córką wymiękł), figurki do gier, karty czy inne zabawki dużych chłopców facetów.
4. Warto stosować zasadę test różowego słonia, czyli jak nie rzucicie pomysłu na głupią zabawę (np. chodź Tatuś nauczy cię jak się rzuca nożami) to jego nie będzie.
5. Przyzwyczajcie się do myśli, że będziecie rozmawiać o ludzkiej fizjologii (kupy, siki, rzygi wiecie te sprawy) bez mrugnięcia okiem.
6. Bez względu na wszystko powinniście zachować spokój, tak by pociecha i małżowin wiedzieli, że jakby co oni mogą panikować ty nie (to znaczy możesz ale albo tylko w głowie albo już po wszystkim).
7. Miejcie świadomość, że najbliższy rok (to wersja dla normalnych, nie wliczam szczęściarzy albo pechowców) masz jak w banku na lekkim niedospaniu, więc jak jesteś śpiochem to zacznij ćwiczyć budzenie się z pełną świadomością o 3 nad ranem.
8. Matki mają instynkt i na nim bazują (owszem zdarzają się bez, ale też zdarzają się bez nosa czy oka), Tatowie wszystkiego muszą się nauczyć i polegać na nawykach.
9. Nigdy, przenigdy nie porównujcie Waszych progenitur z innymi, bo albo wbijacie się w zbędną pychę albo w zbędnego doła, a jak to mówi moja szwagierka pójdą do przedszkola/szkoły i tak wszystko się wyrówna.
10. I najważniejsza rzecz: w pieluszce te zapinki idą na tył, tak, że przyklejacie je na brzuchu progenitury,  na to body i na to rajstopki, nie na odwrót (chyba, że wierzycie, że Wasza pociecha to przyszły Superman to wtedy nie wnikam).

Więcej nie pamiętam, jak sobie co przypomnę to jeszcze napiszę.
Jakbyście mieli jakieś inne rady z chęcią się z nimi zapoznam.

poniedziałek, 3 marca 2014

Zasypianie

Dziś na poważnie (trochę)...

Wybiła godz. 20.00 w domu Państwa Cz. nastała niczym niezmącona, upragniona cisza.
Tu w zasadzie powinienem zakończyć ten post i  wyczerpany paść na łóżko, ale...

Państwo Cz. wiedzą, że mają chwilę dla Siebie. Janka zaszczebiocze "Tata, tata" dopiero koło 6 nad ranem. Tymek (o ile mu smoczek nie wypadnie) budzi się koło 2 na karmienie, a potem również 6 rano pobudeczka.

Jednakże, żeby to osiągnąć trzeba było uzbroić się w cierpliwość i nauczyć maluchy zasypiania. Jak sobie przypomnę metody usypiania Janki (kiedy była w wieku Tymka, czyli rok temu:) to można było pomyśleć, że z żoniną byliśmy troszeczkę pomyleni. Ot na przykład była metoda na huśtawkę, czyli Tatuś brał Jankę do fotelika i machał nią, aż dziecko spokojnie usnęło, albo metoda na kangurka, czyli Tatuś przytulał Janeczkę i na siedząco, rytmicznie podksakiwał na łóżku, do zaśnięcia (Jego lub Jej). Wiem, wiem dla mnie teraz też te metody wydają się absurdalne (i niestety kondycji mi od tego nie przybyło).

Do czasu, gdy żonina dostała (znalazła, wygrzebała z ziemi czy też dostała od pozaziemskiej cywilizacji - nigdy nie wiadomo skąd żoniny biorą takie rzeczy), książeczkę "Uśnij wreszcie", chociaż w tamtym okresie pomiędzy "Uśnij" a "wreszcie" wrzuciłbym pewne niecenzuralne słowo związane z zakrętem. :)
W skrócie chodzi o to, by dzieciak sam nauczył się zasypiać, w poczuciu bezpieczeństwa, że rodzice są obok.

Zastosowaliśmy i zadziałało, choć nie od początku. Jakoś 2 dni (a raczej noce) były takie, że jakby mi zaproponowano w zamian leczenie kanałowe bez znieczulenia to poważnie rozważyłbym tą propozycję.
Ale było minęło.

Teraz nasza starsza progenitura zasypia sama, wręcz jak jest zmęczona to sama włazi do łóżka, przytula owcę i przykrywa się kocem. Zostawiając ojca z głupią miną i otwartą bajką (co jest dziwne, bo przecież Tata czyta bajki najlepiej na świecie).

Czasami Janka, mając otwarte łóżeczko podchodzi do pozytywki zawieszonej na drzwiach i włącza ją, a gdy wchodzimy do niej po jakichś 15 minutach spokojnie śpi w łóżeczku. (A może to znowu ten duch z bloków z lat 70)?

   Nauczeni doświadczeniem Janki, młodszego już teraz uczymy pewnych wzorców i praktycznie nie ma z nim kłopotów. Ju go na tyle przyzwyczailiśmy, że Tymek robi prawie to samo co Janka tzn. głośno sygnalizuje aparatem mowy, że chce iść do łóżka z przytulanką i być przykryty kocykiem.


    Kończąc mogę chciałbym jeszcze raz polecić tę książkę, bo jeżeli macie jakiekolwiek problemy z zasypianiem dzieci (lub będziecie mieli :) to naprawdę warto się nią zapoznać. W razie czego mogę pożyczyć.
    Tymczasem...

czwartek, 20 lutego 2014

Dlaczego Tata nie może przy dzieciach...

...włączać komputera.
Godzina 10, Tymek spokojnie bawi się na macie w jednym pokoju, Janka siedzi cicho i knuje (czy też co tam robi dwulatek) w drugim. Tacie przez myśl przemknęlo coby tylko na chwilkę (na sekundeczkę wręcz) sprawdzić co tam na Fejsiku.
Włączył po cichu komputer i już cieszył się minutką (no, może pięcioma max) spokoju.
Wtem ciszę przerwało skrzypienie krzesła (tego co to Tata planuje od dawna naoliwić), na ten dźwięk z pokoju obok dało się słyszeć tupot małych stópek.
Uśmiechnięta Janka wbiegła do pokoju z radością wołając: "Tata, eeeee".
Co mniej więcej oznaczało: "Mój drogi Ojcze, czy byłbyś taki miły i puścił mi moją ulubioną bajkę o małpce i Panu w żółtym kapeluszu, skoro włączyłeś komputer"?
Na co Tatuś zgodnie z prawdą musiał odpowiedzieć: "Nie córeczko, bajka będzie po obiadku".
Na te słowa Janka podeszła do Taty, złapała go za palce i ciągnąc powiedziała: "Tata eee"
Co mniej więcej oznaczało: "Mój drogi Ojcze, skoro nie chcesz mi puścić mojej ulubionej bajki, pójdź zatem ze mną do mojego pokoju i pobaw się ze mną".
Na co Tatuś zgodnie z  prawdą odpowiedział: "Zaraz, za sekundę (no może za pięć max) przyjdę córeczko".
Niestety córeczka musiała już gdzieś słyszeć te słowa, bo zanim się Tata obejrzał, jego progenitura smyrgnęła pod fotelem (tym co go Tata miał naoliwić) i z szelmowskim uśmiechem nacisnęła przycisk "Power".
Po czym z godnością podeszła do Taty, złapała go za palce i ciągnąc powiedziała: "Tata, eeee"
Co mniej więcej oznaczało: "Mój drogi Ojcze, skoro już minęła obiecana sekundka, czy zechcesz teraz pójść ze mną?"
Co też Ojciec uczynił.

wtorek, 18 lutego 2014

Dobro i zło

Nigdy nie przypuszczałem, że historyjki z serwisu piekielni.pl są prawdziwe a jednak.
Obrazek z dziś.
Byłem ze szkrabami  na zakupach. Tymek w nosidle, Janka w wózku
Wjeżdżam już w ten tunel do kasy a tu mi dziadek starszy Pan odpycha wózek i wchodzi przede mną.
Ja zdziwko totalne nawet nie wiedziałem jak zareagować a Pan odwraca się do mnie i mówi: 
"Bo Pan ma tak dużo zakupów."
Muszę przyznać, że mnie zamurowało, przez głowę przemknęło "Da Fuck?" tzn. "Co rzeżucha?" (żona powiedziała mi, że mam nie kląć przy dzieciach).
Na szczęście Pani Kasjerka zareagowała szybciej niż ja mówiąc: "Przykro mi ale Pan jest z dziećmi i ma pierwszeństwo."
Starszy Pan spłonił się jak dziewica i przepuścił Mnie z miną "Proszę i tak mi nie zależało".
Ukłoniłem się nisko Pani Kasjerce a Panu życzyłem miłego dnia (bo grzecznym trza być)

Muszę jednak przyznać, że to był pierwszy przypadek takiego zachowania jaki spotkałem.
Do tej pory spotykałem się tylko i wyłącznie z życzliwością.
Mam wręcz wrażenie, że widząc takie kuriozum jak tata z dwójką dzieci (z czego jedne w nosidle) to każdy wręcz pali się do pomocy.
A to pomogą wózek wnieść, a to podniosą zabawkę, gdy Janka postanowi się z nią rozstać na środku ulicy czy w końcu przepuszczają w kolejce.

Generalnie Polacy to jednak dobrzy ludzie (w większości :).



środa, 12 lutego 2014

Ciężka praca nie zawsze się opłaca.

Tymek od pięciu minut wytrwale dąży do celu.
Milimetr po milimetrze przesuwa się w przód skupiony na tym jednym, najważniejszym przedmiocie jaki w tej chwili dla Niego istnieje.
Widząc go ślini się na samą myśl o jego posiadaniu.
Jeszcze milimetr, jeszcze jeden.
Z każdym pokonanym kawałeczkiem drogi na jego twarzy pojawia się większe zmęczenie.
Jest już naprawdę wykończony jak po ukończeniu maratonu (bo pokonanie taaaaaakiego dystansu dla małego dzidziuna jest ogromnym wysiłkiem). Każdy kolejny milimetr sprawia, że głowa opada, rączki i nóżki nie chcą już współpracować.
Ale porusza się, widząc jak niewiele mu zostalo.
Już jest u celu, już otwiera buzię.

Wtem z boku słychać tupot małych nóżek, i z radosnym "Cio to?" podbiega Janka i zabiera bratu sprzed nosa jego upragnioną zdobycz - smoczek.

A Tymek?
Tymek, tylko uśmiecha się, bo w końcu to przecież jego siostra.

niedziela, 9 lutego 2014

Jak wytraszyć Tatę

Miało być o wyprawie do Cafe Bajarki, ale niestety plac zabaw, gdzie tata i mama mogą w spokoju napić się kawy, podczas, gdy dzieciaki demolują lokal jest w sobotę czynny tylko do 14.
Więc na dziś, krótki przerywnik mrożący krew w żyłach.

Poobiednia drzemka obydwojga szkrabów. Tata siedzi sam przy komputerze robi głupoty bardzo ważne rzeczy.
Nagle słychać ciche pukanie, tata wstaje od komputera starając się przypomnieć co zamówił pocztą/kurierem oraz od kiedy służby te, są na tyle miłe że nie wykorzystują w pełni potencjału dzwonka do drzwi.
Tata otwiera drzwi wejściowe a tam... nikogo.
"Duch jakowyś?" - pomyślał
I nagle serce tatusiowe zamarło. W szybie drzwi od sypialni młodej pojawił się bliżej niezidentyfikowany rozczochrany kształt.
"Drugi duch, czy kot? - pomyślał Tatuś - "Ale kot nie ma rozczochranej głowy, więc duch, tylko skąd duch w bloku z lat 70?"
"Tata" - odezwał się cicho duch grzecznie pukając do drzwi.
"Tata? To duchy też mają Tatów? A nie, zaraz..."
Po otworzeniu drzwi ukazała się uśmiechnięta buzia córki.

Okazało się, że zapominalski Ojciec nie włożył dziecku 2 szczebelków do łóżeczka, dzięki czemu Janka mogła nieświadomie wystraszyć Tatę.

Kurtyna

poniedziałek, 3 lutego 2014

Procedura wyjścia

Jak myślicie, że bycie tatą 2 szkrabów w podobnym wieku to bułka z masłem, a zresztą oceńcie sami.
Oto standardowa procedura wyjścia na dwór z 2 młodych ludziów:
1. Odnaleźć i zlokalizować dzieci (sprawdzić szafy, łóżeczka, pod łóżeczkiem itp.).
2. Po zlokalizowaniu starszego dorwać, obalić przywdziać kombinezon i buty.
3. Młodsze się nie rusza więc łatwiej szukać. Podnieść z łóżeczka/fotelika/maty, założyć kombinezon, odłożyć z powrotem.
4. Uspokoić starsze, któremu w między czasie zrobiło się gorąco i poszło sprawdzić, które zabawki da radę wziąć ze sobą i marudzi, bo 2 misie i lala nie mieszczą się w tak małych dłoniach. Wytłumaczyć, że może wziąć jedną zabawkę.
5. Uspokoić młodsze, któremu w międzyczasie zrobiło się gorąco, założyć nosidło włożyć młodsze do nosidła.
6. Złapać i podnieść starsze (co jest trudną sztuką zważywszy na młodsze dyndające na Twoim brzuchu), włożyć do wózeczka.
7. Założyć obydwojgu czapki.
8. Starszemu sprawdzić i ewentualnie przełożyć buty z lewego na prawy.
9. Wrócić się po zostawioną zabawkę starszego, bez której się nie ruszy z domu.
10. Wezwać windę, uspokoić starsze, które chce wyjść z wózka i młodsze, które chce wyjść z nosidła.
11. Po wyjściu z windy zjechać wózkiem po schodach (nadal młodsze jest w nosidle, więc trzeba się postarać).
12. Podnieść z ziemi zabawkę starszego i smoczek młodszego (bo przecież jak coś zrzucać to razem prawda?).
12. Jesteśmy gotowi do drogi minęło tylko 25 min.

Ale co mi tam...

piątek, 31 stycznia 2014

Zaczynamy jazdę bez trzymanki (prawie)

Od poniedziałku zaczynam Swoją wielką przygodę...
Włączam pauzę w życiu zawodowym i jako jeden z 7 facetów w Toruniu (na 1400 wniosków) zostaję na urlopie rodzicielskim. Oznacza to, że przez najbliższe 9 miesięcy jestem po prostu Mężem oraz Tatą dwójki brzdąców - Janki oraz Tymka.
Mogę to uczynić, ponieważ Rzeczpospolita Polska dała mi możliwość skorzystania z 26 tygodni na rzecz siedzenia z maluchami, gotowania, sprzątania i innych magicznych czynności jakie trzeba zrobić w domu .

Mam mega obawy jak sobie poradzę widząc jak żona świetnie ogarnia rzeczywistość. Ja nie mam takiej podzielności uwagi.
Jak będzie zobaczymy.
Cóż moje obserwacje postaram się w miarę regularnie umieszczać tutaj.

Do zobaczenia
P.S. Jakby kogoś ciekawiło to tu jest więcej o informacji o urlopach.